Zgubne skutki zbierania kasztanów w koszarach
Jesienny artykuł o „Kasztanach w mundurkach” przypomniał mi moją kasztanową przygodę. A przytrafiła mi się ona mniej więcej w tym samym miejscu, tylko zdecydowanie wcześniej, bo w roku 1965.
Pamiętam te drzewa kasztanowe doskonale. Jedno rosło na wojskowych gruzach. A drugie na terenie jednostki wojskowej. Mieszkałem wówczas na Ułańskiej, a uczęszczałem do szkoły nr 4 w latach 1962-1970.
Gdy miałem chyba 10 lat, poszliśmy zrywać kasztany z tego drzewa rosnącego na wojskowych gruzach. Ale było ich tam bardzo mało. Za to na terenie jednostki wojskowej bardzo dużo kasztanów leżało na ziemi. Aby się tam dostać, musiałem przejść przez płot na teren wojska. Niestety – gdy byłem już na szczycie płotu, poślizgnąłem się. A spadając, złapałem się za drut kolczasty i rozerwałem sobie cały palec od lewej ręki. Pierwszej pomocy udzielono mi w przychodni zakładowej na terenie „Blaszanki”. A później pojechałem z Mamą na pogotowie, gdzie zszyto mi tę ranę i założono na nią sześć szwów.
Bliznę po tej wyprawie na kasztany mam do dzisiaj. I kiedy tylko spojrzę na ten palec, to przypominam sobie ten płot i wojskowe gruzy. Czas leczy jednak rany i następnego roku oczywiście też zbierałem kasztany.
Drzewa kasztanowe stoją do dziś. Tylko płotu już takiego nie ma.
Na pokazanym zdjęciu widać doskonale w oddali wspomniane drzewa kasztanowe – zarówno te na wojskowych gruzach, jak i te na terenie jednostki wojskowej. Ci chłopcy, którzy pozują do zdjęcia to sam autor (rozpoznać go można po ciemnych włosach). A obok stoi jego przyjaciel z dzieciństwa – Waldemar. Zdjęcie to zrobiono w 1963 roku. A opisane zdarzenie miało miejsce dwa lata później.
Autor kasztanowych wspomnień i posiadacz zdjęcia z młodości – Roman Marchlik.
Warto też przeczytać o kasztanowych ludzikach w tym artykule:
Cztery pory roku – Jesień