Zimą łyżwy, latem skoki do wody
Ile ludzi, tyle wspomnień. Być może wiele podobnych do siebie, a jednak innych, widzianych z innej perspektywy. Oto jedna z takich innych perspektyw – mojego rozmówcy Piotra.
Żyłem w czasach, kiedy nie każdego było stać na kupienie łyżew. Ale ja miałem swoje własne z czego byłem bardzo dumny.
Oczywiście, gdy nadszedł czas zimy, biegałem na dzisiejszy stadion GKS, gdzie pan Ramczykowski opiekował się tamtejszym lodowiskiem. Pamiętam, jak późnym wieczorem polewał wodą taflę lodowiska tak, by na rano była równa i lśniąca. Tam gdzie dziś są kasy, pan Ramczykowski ostrzył nam łyżwy i to za darmo. Natomiast w piwnicach Bramy Maratońskiej, ten kto nie miał swoich, mógł wypożyczyć dla siebie parę łyżew. A zziębnięci mogli napić się gorącej herbaty. Na lodowisku zawsze jeździło się w lewą stronę, a z głośników rozbrzmiewała głośna muzyka z piosenkami Czerwonych Gitar. To było coś.
W niedzielę lodowisko było czynne dwa razy. Raz przed, a drugi raz i po południu. Ludzie przychodzili tłumnie.
Sam często tam bywałem wraz z kolegami, więc znałem każdy łuk, każdą płaszczyznę lodowiska. A to pozwalało mi na taki łyżwiarski szpan przed koleżankami.
Na ostrza łyżew były zakładane takie gumowe ochraniacze, aby ich nie tępić. Wchodząc na lodowisko, ściągaliśmy ochraniacze, które często służyły dziewczynom do trzymania się ich w obawie przed upadkiem. Oczywiście drugi koniec ochraniaczy trzymał chłopak, by potem niepostrzeżenie złapać dziewczynę za rękę. Tak rodziły się pierwsze zauroczenia i miłości.
Teraz przenieśmy się w okolice byłej Blaszanki, gdzie przy Motławie była wybudowana przez Niemców skocznia na wysokość około 4 pięter. Jako młodzi chłopcy skakaliśmy z niej do wody. Może się mylę, ale chyba skocznia była wybudowana na Olimpiadę, która miała się odbyć w 1936 roku, ale nie jestem pewien (!). Skocznia była oczywiście mocno zniszczona. Ale wtedy nie mieliśmy dość wyobraźni, aby zdawać sobie sprawę z zagrożenia. Liczyła się dobra zabawa.
Na wałach latem bywało dużo ludzi z całymi rodzinami, którzy tam wypoczywali. Robiono sobie pikniki, opalano się i kapano. Ta część miasta tętniła życiem mieszkańców. Bardzo lubiłem przychodzić z rodzicami nad wodę. Pamiętam swoją mamę, która poszła się kąpać i zaplątała się w wysokie trzciny i gałęzie będące w wodzie. Nie mogła się z nich wyplątać. Zrobiło się niebezpiecznie. Wszyscy jej szukali przez dłuższy czas, bo mamy nie było widać w tych trzcinach. Dopiero jej wołanie o pomoc pomogło. Na szczęście nic się jej nie stało, ale ja nie zapomnę tego strachu o nią który mi wtedy towarzyszył.
Może ktoś ma więcej wspomnień związanych z tą skocznią, to chętnie poczytam, a tymczasem zakończę na tym swoje.
Nie, nie, nie żegnam się, ale mówię „do widzenia” i dziękuję Ewie za poświęcony czas.
Pozdrawiam. Piotr.
Wspomnienia spisała Ewa Grzegorzewska.
Autorem zdjęcia skoczni jest Gerhard Jeske. Fotografię zrobiono w 1996 roku i pochodzi ze zbiorów Miro – twórcy i administratora strony o Olszynce – http://www.olszynka-walddorf.cba.pl/.
Autorem kolorowego zdjęcia bramy stadionowej jest Jacek Górski.
Warto przeczytać wcześniejsze wspomnienia Piotra: